Polowań nie cierpię!!!! Już nawet nie ze względu na mord na zwierzynie, bo dzisiejsze koła łowieckie dbają o swoje zasoby a na odstrzał idą sztuki wybrakowane, stare i chore, które mogłyby mieć niekorzystny wpływ na daną populację zwierzyny leśnej. Ot, nie cierpię i już. Dobry znajomy Marek Mioduszewski, właściciel niesamowitego miejsca pod Środą Śląską, podejmował próby namówienia mnie kilkukrotnie. Stadnina i stajnia Mioduszewskich miała długoletnie tradycje. Za piękną bramą z herbem, z daleka od drogi, w głębi lasu kryją się
ruiny neogotyckiego pałacu wzniesionego w latach 1884-85 wg projektu
znanego wrocławskiego architekta Karla Schmidta. Architekt ten
zaprojektował również Belweder na wrocławskim Wzgórzu Partyzantów. Pałac
w Chwalimierzu należał do Georga von Kramsta. Rodzina von Kramstów była
jedną z najzamożniejszych w XIX w. na Śląsku. Posiadała fabryki i
kopalnie węgla. W 1945r. bogate wyposażenie pałacu zostało częściowo
rozgrabione przez Rosjan. W latach 50-tych odbywały się w nim jeszcze
dożynki, potem jednak został rozebrany przez miejscowych. Z mauzoleum
Kramstów zbudowano jednorodzinny domek w pobliskiej wsi......niesamowite.
Pradziadek Marka hodował ciężkie konie na potrzeby armii.
W późniejszych latach przestawiono się na konie robocze, rzeźne, wedle ówczesnych potrzeb. Później dopiero zabrano się za hodowlę koni sportowych i wyścigowych. Z ówczesnego pałacu niewiele zostało..stajnia, ptaszarnia, ruiny wieży i domek myśliwski, w którym od wielu lat organizuje się obozy jeździeckie. Tak wyglądał pałac w 1906 roku.
A tak wygląda teraz.......
Na polowanie wybraliśmy się wczesnym świtem a właściwie ciemną nocą. Postulaty były jasne: kalesony, rękawice, dwa swetry i czapka. Żadnych papierosów, rozmów, złażenia z ambony, żadnego sikania co chwilę!!! Gdzie tu rozrywka? Po pięciu godzinach wsłuchiwania się w odgłosy natury, przy uporczywym cięciu komarów i bólu tyłka od drewnianej ławeczki, wyszła do nas jedynie kuna leśna, buszując pod amboną w poszukiwaniu czegoś do żarcia...
Z jeździectwem miałam przyjemność zapoznać się od dziecka. W wieku piętnastu lat wymykałam się na wrocławski tor wyścigów konnych, rozczyścić konie i uczestniczyć w porannym objeżdżaniu. Samozaparcie godne podziwu. Wstawałam o czwartej rano, pędziłam z tornistrem na tramwaj, dwie godziny w stajni trenera Dębowskiego i z całym tym smrodem oraz szczęściem w oczach do szkoły na ósmą!!! I tak pięć dni w tygodniu...
![]() |
Dzieki uprzejmości p. B. Wyszatyckiego |
Z tradycji jeździeckich najlepsze są dwie. Dzień Świętego Huberta, w którym chwała Bogu, można w dzisiejszych czasach uczestniczyć kilkukrotnie w ciągu roku-:)) oraz różnego sortu wycieczki i ogniska z kociołkiem.
Tradycja kociołka jest stara jak ludzkość. Sięga czasów koczowniczych i była formą nakarmienia w prosty sposób całej gromady głodnego luda.
Nie ma kraju na świecie, który nie miał by swojego kociołka. Na foto poniżej taki bardziej prymitywny, choć z pewnością mógł pomieścić wiele mięsiwa.
KOCIOŁEK KLASYCZNY
- ziemniaki pokrojone w grube plastry, obrane oczywiście
- marchew
- karkówka
- 2 duże cebule pokrojone w talarki
- paski tłustego boczku, tyle co karkówki
- kminek
- majeranek
- ciemne piwo
- sól, pieprz
- liście białej kapusty, duże
Kociołek wykładamy liśćmi kapusty, na liściach układamy plastry boczku, ziemniaki, posypujemy przyprawami, solą, marchew. Na to nakładamy plastry karkówki, cebulę i od nowa. Boczek, ziemniaki, solimy, doprawiamy, marchew, karkówkę, cebulę. Kociołek musi być pełny. Zalewamy piwem, około 2 szklankami, zakrywamy liśćmi kapusty i wstawiamy do ogniska. Dół kociołka musi być ciągle ogrzewany. Do ogniska warto włożyć w żar kilka sporych kamieni. Będą trzymały temperaturę. Gotujemy około 1.5 godziny na każdy kilogram mięsa. Oczywiście do ogniska podkładamy!!!
Już jako 16 latka zaczęłam pracę w stajni w Groblicach pod Wrocławiem. Stajnia była w rozsypce, zrobiona z podupadłego kurnika i stały tam dwa konie. Odpad hodowlany, kurdupel pełnej krwi angielskiej Labirynt i półzimnokrwista klacz z brodą Lala. Po rozpadzie jakiejś nieudanej spółki, właściciel, kompletny laik, trzymał to ustrojstwo nadal, co dla mnie było wówczas spełnieniem marzeń. Moje!!! No bo niczyje. Do zajeżdżenia od nowa, bo rok wystane, do karmienia, do czyszczenia i to wszystko za darmochę. Pół roku później w stajni pojawiło się dwóch gości z własnymi końmi i się rozkręciło. Ogniska, wypady nad pobliski Junkers, obozy...
Junkers to starorzecze Odry. Nazwa wywodzi się z opowieści, że leży tam zatopiony poniemiecki samolot. Może i leży.
Chociaż więcej tam pralek, lodówek i telewizorów przy brzegu. Ale nie zaprzeczę, Junkers, dziad jeden, głęboki był. Pławiliśmy w nim siebie i konie i żaden w samolot nogami nie wlazł.
![]() |
Junkers, starorzecze Odry |
Nad tym słynnym Junkersem zgubiliśmy kiedyś konia...Przyjechaliśmy, upał jak cholera, koniki się napiły i zostały umontowane w cieniu na trawce. Poszliśmy się kąpać i słonecznyczno-piwnych atrakcji zażywać, a po dwóch godzinach relaksu okazało się, że jednego jakby cholera brakuje.
Akcja poszukiwawcza trwała dwa dni, w asyście miejscowej policji i niestety nie przyniosła rezultatów. Rozległe tereny wodonośne i miejscowe lasy, ciągnące się aż do Oławy, nie sprzyjały poszukiwaniom. I na tym by stanęło, gdyby nie uczynny gospodarz z Marcinkowic, który uprzejmie doniósł, że podobne zwierze widział wczoraj u swojego sąsiada. Cytuję: "Panowie tamoj zajrzą...[był jeden facet i cztery kobiety]Ta swołocz kunia nigdy nie miała".
Udaliśmy się pod wskazany adres i koń się odnalazł. Żona gospodarza, którą nota bene pytaliśmy o konia dzień wcześniej, udawała zupełnego laika i szczerząc zęby, twierdziła, że "kuń może i był ale kto by tam to dziadostwo zliczył". Mąż, podejrzewam, siedział głęboko ukryty w szopie.
GOLONKA Z KAPUSTĄ
- 2 tylne golonki plus papryka czerwona w proszku, pieprz, sól
- kiszona kapusta plus puszka pomidorów na każde pół kg
- kminek, majeranek, sól, pieprz
- folia aluminiowa
- cebula krążki
- boczek paski
- piwo
Golonki natrzeć solą, papryką i pieprzem, schować na noc w zimne miejsce. Kociołek wykładamy folią aluminiową, matową stroną do środka. Kapustę mieszamy z pomidorami. Wykładamy boczek, cebulę, kapustę, doprawiamy.Następnie kładziemy golonkę i czynności powtarzamy. Na górze powinna być kapusta. Zalewamy nieznacznie powyżej wysokości kapusty piwem pół na pół z wodą. Kociołek szczelnie zakręcamy i wkładamy do ogniska na około 2.5-3 godzin. Golonka jest niesamowita!!! Kapusta nie gorsza.
Kolejne kilka lat upłynęło mi również pod znakiem konia. Dorobiłam się wówczas również, pierwszego psa, spaniela Filipa, który okazał się fantastycznym kompanem do jazdy wierzchem. Przeniosłam się do stajni......
A właściwie nie wiem jak to miejsce można by było nazwać. Naprzeciwko wrocławskich Glinianek stała stajnia zrobiona z podkładów kolejowych, która w zimie, ze względu na temperaturę przypominała igloo. Tam też, na nieszczęście swoje osobiste poznałam swojego pierwszego ex-męża....
Aczkolwiek był to jedyny incydent, z którym źle mi się konie kojarzą.
Wraz z ciężkim idiotą, byłym mężem, poznałam jego powiernika i przyjaciela, Karpowicza.
Człowiek-legenda. Z wyglądu coś jakby Cygan na pół z Rumunem. Wiecznie czarne ręce od podkładania węgla pod parnik, wiecznie ta sama marynarka, ta sama szklanka z pół centymetrową obwódką od herbaty..Nigdy nie myta...Karpowicz szklankę tylko opłukiwał w wiadrze..Popularny bez filtra nieodłącznie oraz pełna petów popielniczka w każdym kącie...
![]() |
Dzięki Salamandrze: http://photo.bikestats.eu |
Oprócz swojego domu na Maślicach, gdzie mieszkał z żona i piątką dzieciaków, Karpowicz miał Panderozę....Nad samą Odrą, gdzie wypasał konie, stały stare zabudowania wiejskie. To wszystko w otoczeniu wieżowców pobliskiego osiedla Maślice. W Panderozie było wszystko..konie, świnie, wcześniej lisy hodowlane..kilka przybłąkanych, parszywych kotów i psów, gołębie...Na podwórzu zawsze ze dwa stare Żuki, "przystosowane" do transportu zwierząt i mnóstwo żelastwa różnego sortu, bo Karpowicz nie wyrzucał niczego.
KOCIOŁEK CYGAŃSKI
- resztki mięsa pieczeniowego i skrawki wędlin
- schab pokrojony w kostkę
- tymianek, majeranek, sól, pieprz
- ziemniaki pokrojone w kostkę
- cebula w plasterkach
- marchew w plasterkach
- pieczarki w ćwiartkach
- bulion drobiowy
- boczek tłusty paski
- pomidory bez skórek
Kociołek robimy jak poprzednie. Wykładamy kapustą i boczkiem, wkładamy ziemniaki, doprawiamy, Następnie cebulę, pomidory schab, doprawiamy, wędliny, marchew, pieczarki i tak do szczytu. Zalewamy bulionem i zakręcamy. Gotujemy jak poprzednie, około 1.5 godziny na 2 kilogramy zawartości.
Karpowicz handlował końmi od wieków. Skupował konie rzeźne, stare, przetrzymywane latami na uwięzi przez tępych chłopów. Czy to było humanitarne, nie oceniam. Niejednokrotnie widziałam warunki, w jakich cywilizowani ponoć gospodarze trzymali swoje zwierzęta gospodarskie. Widziałam konie, które nie mogły wyjść ze stajenek na przerośniętych na 50 cm kopytach.
Karpowicz handlował nie tylko końmi rzeźnymi. Zamieniał, wymieniał, konia na konia, dwa konie na konia. Ja, mając już później własne konie otrzymałam wspaniałomyślną propozycję zamiany mojego źrebaka pełnej krwi na krowę rasy Jersey...
Jako pierwszy wiedział zawsze, kto chce konia sprzedać i za jaką cenę. Od kogo ile można utargować, do kogo kiedy pojechać i jak zagaić rozmowę. Karpowicz to był czarodziej, kupiec w dawnym, żydowskim stylu.
![]() |
http://trolka.fotopozytywy.pl/galeria witolda trólki...dzięki wielkie-:) |
Kilka wycieczek po konie utkwiło mi w pamięci. Jedna z nich, to wycieczka po karą klacz do Snowidzy. Wieść się rozniosła, ze po śmierci żony, chłop zdał gospodarkę na rzecz skarbu państwa i został mu się konik kary, lat około siedmiu. Piękny, cztery pęciny białe wysoko ale bezużyteczny. Jako, że coś tam się stało nowej Bookmannce, w która musiał zainwestować po zmianie w prawie transportowym, pojechaliśmy starym Żukiem z dostosowanym kabłąkiem na pace. Negocjacje trwały ponad trzy godziny.
Chłop raz sprzedawał, za chwilę górę brały sentymenty, za chwilę rozum i niska emerytura, później znowu gorzkie żale. Po trzech godzinach targów i namawiania, klacz wylądowała na Żuku.
Droga ze wsi była prosta jak drut, ze świeżo położonym, gładziutkim asfaltem. Po około trzydziestu metrach, zorientowaliśmy się, ze chłop leci za nami, wrzeszczy i macha rękami...
Przyspieszyliśmy Żukiem, pewni, że się rozmyślił znowu. Chłop pędził dalej, coś wrzeszcząc. W pewnym momencie porwał rower spod płotu sąsiada i zawzięcie ruszył w pogoń. Po jakimś pół kilometrowym odcinku stwierdziliśmy, że będzie nas tak prześladował do Wrocławia i dajemy sobie spokój z tą transakcją. Karpowicz zatrzymał auto i chłopina nas dogonił. Słowa nie potrafił wykrztusić ale wskazywał rękami na tył Żuka. I wtedy okazało się, że w Żuku zarwała się podłoga i koń jechał tylnymi kopytami po asfalcie, aż iskry szły....Nic mu się nie stało, poza tym, że trudno było go z tego Żuka wyciągnąć.
Tę klacz, chłop przywiózł nam za tydzień osobiście. Długie lata spędziła w zaprzęgu reprezentacyjnym wojskowego klubu sportowego.
ŻEBERKA Z KOTŁA
- zamarynowane żeberka wieprzowe
- cebula
- obrane małe jabłka bez gniazd nasiennych, posypane majerankiem
- papryka czerwona słodka, paski dość grube
- czosnek 2 główki, ząbki w całości
- marchew plastry
- por, długie kawały, białe części
- boczek wędzony tłusty
- sól, pieprz
- do zalania: bulion, musztarda, ketchup w proporcjach 10:1:1
Kociołek wykładamy folia aluminiową, matową stroną do środka, układamy boczek, cebulę, żeberka, jabłka,marchew, pora i paprykę, solimy lekko, doprawiamy pieprzem i od nowa, kolejna warstwa. Jabłka zawijałam też w paski żeberek, na sztorc.
Zalewamy bulionem z ketchupem i musztardą i szczelnie zamykamy. Gotujemy jedną godzinę na kilogram mięsa.
Karpowicz przeszłość miał bujną. Dwa lata w zawiasach dostał za szmuglowanie koni przez granicę czechosłowacką. Ponoć robił to nie pierwszy raz.. a złapali go przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Tego samego dnia bowiem przedarło się przez ogrodzenie i wylazło w las całe stado bydła rasy polska czarno-biała z pobliskiego PGR-u.
I traf chciał, że ekipa poszukiwawcza wlazła akurat na niego.
Miał kiedyś również sprawę w sądzie o odmłodzenie i przefarbowanie konia. W latach siedemdziesiątych powstało w Europie zainteresowanie końmi tzw. kolorowymi. Srokacze, izabele, taranty, szczególnie te prawidłowe, stały się towarem na wagę złota. Tak więc, znalazł się na targu Niemiec, poszukiwacz kolorowego złota i traf chciał, że natknął się na Karpowicza.
A Karpowicz dostrzegł w tym interes życia i podumawszy chwilę i pokręciwszy brodę, obiecał znaleźć ogiera taranta w ciągu tygodnia. Poszukiwania spełzły na niczym, ponieważ rynek był już kompletnie wyjałowiony, więc Karpowicz wziął się na sposób i własnego siwka małopolskiego pomalował na zadzie farbą do włosów osobistej swojej żony!!!
Bardzo ponoć artystycznie..
Utarnikował mu odrobinę ząbki i napasł owsem aby dopełnić wizerunku konia z wigorem. Kupiec przyjechał, zapłacił sowicie, odjechał...a po miesiącu przyszło wezwanie do sądu o wyłudzenie. Wspomnę jeszcze, że nie wszystkie konie były w głównej księdze hodowlanej i mnóstwo było bez papierów.
I Karpowicz sprawę wygrał. Bez adwokata. W sądzie zajął bardzo jasne stanowisko, że on ma ogólnie taką fantazję, że swoje konie przemalowuje dość często. A ten malowany tarant, którego uparł się kupić kupiec zza granicy, tydzień wcześniej był w kratę a na wiosnę dość często bywa w kwiaty.
I ta historia jest autentyczna, jak sam Karpowicz. Na własne oczy widziałam postanowienie sądu z dnia 10 marca 1972 roku.
Odnośnie dokumentów dla koni, to jeszcze na początku lat 90-tych, chodził po gospodarstwach i stajniach kierownik od Ksiąg Głównych i robił spisy do rodowodów. Większość tych rodowodów wyglądała tak:
CAYETANO, SP
P.S.O. KSIĄŻ
NN SP
Czyli ojcem był jeden z czołowych ogierów śląskich lub szlachetnej półkrwi ze Stada Ogierów w Książu, bo najbliżej. Ten, który akurat stał na stanówce. A mama była pochodzenia nijakiego...najczęściej blisko spokrewniona, ponieważ kryło się z reguły tam, gdzie klacz można było doprowadzić na piechotę czy za rowerem. A ogier zapewniał stanówkę przez kilka lat z rzędu. Każdy hodowca wie, co mam na myśli. Zresztą, nikt nie patrzył na walory użytkowe koni w tak małych gospodarstwach lub jeśli były z przeznaczeniem na ubój. Ślązaki i uszlachetnione ślązaki były długo modne i wyparły ze stanówek wielkopolaki z Sieradza. Ze względu na świetne wykorzystanie byle jakiej paszy, na małe wymagania środowiskowe i spokojny charakter.
PIECZONKA Z KOTŁA
- bulion drobiowy
- cebula talarki
- łopatka wieprzowa pokrojona w grubą kostkę
- suszone grzyby, kilkanaście kapeluszy
- kasza gryczana prażona, podgotowana na pół twardo
- słonina pokrojona w kostkę
- boczek tłusty paski
- natka pietruszki
- sól, pieprz, majeranek, tymianek
Kociołek wykładamy folią, układamy boczek, cebulę, łopatkę, posoloną i przyprawioną oraz kaszę wymieszaną ze słoniną w proporcji 5:1. Do kaszy wciskamy gdzieniegdzie grzyby, posypujemy natką i układamy kolejne warstwy. Zalewamy lekko bulionem i szczelnie zakręcamy. Gotujemy około 1.5 godziny na kilogram mięsa w porządnym ogniu.
Foto pochodzi ze strony http://www.strzechapolska.pl. Mogę śmiało polecić tę firmę, są genialni!!!
Z Karpowiczem i jego żoną wiąże się jeszcze jedna anegdota. Otóż żona jego osobista, Barbara, miała zawsze bardzo bujną czuprynę. Gąszcz, puszcza, dżungla i lasy deszczowe w jednym. Ogromna, wełniasta kopa kudłów, podcinanych, jak podejrzewałam, własnoręcznie ale zdrowych i lśniących. Próbowałam wielokrotnie podpytać o sposoby na takie włosy ale furkała coś pod nosem i tajemnicy zdradzić nie chciała.
Dopiero po kilku miesiącach znajomości, podczas opijania urodzin któregoś ze źrebaków, Karpowiczowa po kilku głębszych zeznała, że ona od zawsze myła głowę tylko.....w płynie K.............
Jej mama też myła w nim głowę i siostra myła....Przypominam tylko, że płyn K to było chemiczne świństwo do płukania tkanin!!! Mimo, że szopy zazdrościłam, to się jakoś na eksperyment nie odważyłam.
Z Karpowiczem i jego Panderozą wiąże się wiele opowieści i wiele lat mojego życia. Dziś będzie miał około 80-tki.
Z Karpowiczem i jego Panderozą wiąże się wiele opowieści i wiele lat mojego życia. Dziś będzie miał około 80-tki.
I jestem przekonana, że niewiele w jego życiu uległo zmianie.
Mogę się założyć, że nadal siedzi w swojej śmierdzącej kanciapie nad chlewem w swoich wielgaśnych gumofilcach. Że popijając herbatę z niemytej szklanki i trzymając króciutkiego popularnego w żółtych palcach, staje się częścią wspomnień kolejnego koniarza...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz