Poniedziałek. W zasadzie lubię, zawsze coś się dzieje. Sama w domu: dzieci w szkole, druga połówka kwitnie w urzędzie, próbując wywrzeć dobre wrażenie na pani w okienku, lokatorka poleciała na zajęcia a lokator, który o szóstej rano palił w ogrodzie podejrzanie wyglądającego skręta, w świetnym humorze-P wyruszył do pracy....A ja? Jak zwykle. Dom spory, jest co robić. Chociaż ze względu na to, ze od jakiegoś czasu nie pracuję, język szlifując, nie mam już co ze sobą zrobić. Mebelki poprzestawiać? Poznały już wszystkie kąty a moja druga połówka, po powrocie z pracy któregoś dnia, padła na podłogę jak kłoda. Próbował siąść w rogu pokoju i zdjąć skarpetki. rano stał tam jeszcze fotel!
Dojadam wczorajsze spaghetti z krewetkami i wspominam rodzinę w Polsce. Dziadek, już niestety świętej pamięci, robił doskonałe wino z czego się dało. Z winogron, z dzikiej, zmarzniętej róży. Niestety, w późniejszych latach pamięć odmówiła współpracy i super przepis na różowe wino przepadł wraz z nią. Czego cała rodzina do dziś nie może odżałować.
Dziadek robił doskonałe wino i nalewki na bursztynie na reumatyzm,które w późniejszych latach mylił i nie raz zostałam poczęstowana różowawo-żółtym spirytusem zamiast lekkiego wina. Babcia natomiast piekła wspaniałe mięsa i robiła najlepsze pierogi na świecie!!! Tego talentu również nie przejęłam, co napawa mnie obrzydzeniem do własnego lenistwa czasów młodości.
ROLADA Z BOCZKU BABCI MARYSI
- 1.5 kilogramowy kawałek boczku do rolowania
- sól peklowa
- woda przegotowana
- łyżka majeranku
- 3 łyżki musztardy francuskiej
- garść orzechów włoskich
- 2 łyżki borówek
- ćwierć kostki masła
- troszkę tłuszczu do podlania pieczeni
- nić
Z boczku utworzyć płat o grubości
około 1 cm. Posmarować środek musztardą, następnie nałożyć borówki lub
powidła borówkowe, posypać orzechami, majerankiem- w środku i zrolować i
owinąć nicią na kształt ładnej roladki.
Zrobić zalewę z soli peklowej i
wody, ułożyć ciasno mięso w naczyniu i zalać zalewą. Ja dodałam jeszcze
ziele angielskie, liść laurowy i czosnek do zalewy. I leżał sobie na
zimnym balkonie, obracany codziennie przez tydzień. Ale to wymóg
niekonieczny, ponieważ to boczek a nie szynka, wystarczy mu 24h.
Następnie należy go wyjąć, osuszyć lekko włożyć do piekarnika nagrzanego
do 170 st w naczyniu lekko podlanym tłuszczem. Po pół godzinie
pieczenia obrócić, posypać lekko majerankiem, położyć na nim kilka
wiórków masła i i piec kolejne pół godziny, po czym postąpić tak samo.
Ogólny czas pieczenia to około 1.5h. Dostudzić w wytopionym sosie przez
około 1h i dopiero wyjąć.
Wspomnienia z dzieciństwa tkwią gdzieś w podświadomości i przychodzą na świat znienacka, pod wpływem smaku, zapachu, dotyku. Moi dziadkowie mieli liczne rodzeństwo. jako mała dziewczynka jeździłam z nimi aż pod ukraińską granicę, gdzie, wiedzeni telegramami i intuicją zjeżdżali się wszelkiej maści kuzyni. A co najważniejsze, w czasach głębokiej komuny, przywozili daaaary. Kanki mleka, tłustego jak ręka ruskiego popa, pieczone, kwadratowe chleby, świeże jaja, ciasta i rąbankę. przyjeżdżali wozami zaprzężonymi w wielgaśne małopolskie konie a ja, na przekór dziadkom, koniecznie starałam się na nie wsiąść. Mieliśmy letnią kuchenkę, na dworze i kuchnię w domu, zrobionym zresztą z bali, gdzie królował piec na całą ścianę. Na tymże piecu kilka lat wcześniej sypiała prababcia Katarzyna, grzejąc się w nieszczelnym i zimnym w zimie domu.
Nie zachowały się niestety zdjęcia tej chałupiny, pomimo, ze stoi ona nadal pod lasem a wielki dąb podważa ją korzeniami. Znalazłam jednakże bardzo podobną, na stronie http://www.polskiekrajobrazy.pl/Galerie/69:Lubelszczyzna, z tym, że nasza nie miała kurnika z boku-:))))
- kawal ładnej szynki ok 1.5 kg
- sól peklowa
- woda
- pół łyżeczki Vegety
- ziele angielskie, liść laurowy, tymianek
- garść orzechów włoskich pokruszonych
- łyżka tartej bułki
- pół kostki masła
- 2 ząbki czosnku i cebula pokrojona w ćwiartki
Z szynki uformować ładną kulkę za
pomocą nici, z soli peklowej i wody przygotować zalewę dodać przyprawy i
cebulę, zalać ciasno ułożoną szynkę i peklować minimum 24 godziny a
najlepiej 3 dni w chłodnym miejscu, obracając codziennie w zalewie.
Wyjąć z zalewy, osuszyć i włożyć do rękawa foliowego, zamykając jeden
koniec na początku. Do rękawa wlać pół szklanki wody z Vegetą. Posiekać
zimne masło z orzechami, ząbkiem czosnku i bułka tarta, nałożyć na mięso
łyżka i rozsmarować po wierzchu. Zamknąć rękaw i piec w 170 st. Po
około godzinie rękaw ostrożnie naciąć u góry aby krokant się zrumienił-
jakieś 15-20 min pieczenia. Pozostawić w rękawie do całkowitego
wystygnięcia.
Przepis zmodyfikowałam na miarę czasów dzisiejszych ale zamiast rękawa może być oczywiście rondel żaroodporny. a babcia nie używała vegety a jedynie samoistnie uzbierane zioła. jakie, niestety nie wiem-:((
Kodeńskie czasy to były piękne czasy. Lody włoskie z okropnej żółtej budki pod warzywniakiem. Kiermasze i odpusty, Święto Matki Boskiej Kodeńskiej i mój wiecznie podchmielony wtedy dziadek, który z każdym członkiem rodziny musiał się przecież przywitać. Miło wspominam kolejkę po rower Ukraina, którego dziadek nie użyczył nikomu, aż wreszcie po której wizycie u kuzynostwa zasiał gdzieś w rowie. W pewien sierpniowy poranek rzucili również bojlery do GS-u w Kodniu. Dla mnie jako dziecka wtedy najciekawszy był jednak trzydniowy ogonek po węgiel na zapisy, raj dla mnie jako początkującego koniarza. Ileż tam było różnego sortu koników!!!
Na stronie PAP znalazła adekwatną fotke: Tykocin, kwiecień 1964. W Tykocinie Gminna Spółdzielnia
uruchomiła pierwszy w woj. białostockim punkt usługowy o nazwie "Gospodyni
Wiejska". W punkcie tym można wypożyczyć pralki elektryczne, odkurzacze
i nakrycia stołowe. fot. Moroz-CAF. "Taka była Polska" -
wystawa fotografii z archiwum CAF/PAP i Chrisa Niedenthala
Dziadek miał, jak wspomniałam, mnóstwo rodzeństwa. W październiku tego roku, miesiąc przed jego śmiercią, próbowaliśmy zliczyć wraz z nim wszystkich po kolei. Dziadek wytężał pamięć ale doliczył do ośmiu jedynie. najmłodsza siostra mojego świętej pamięci dziadka było o 20 lat od niego młodsza!!. Brat dziadka, Rysiek, mieszkał w Kodniu od zawsze. Był tam leśniczym czy gajowym, znał las jak własną kieszeń. Wiedzieliśmy gdzie warto iść w tymże roku na grzyby, gdzie można odstrzelić bażanta a także gdzie się nie zapuszczać, bo po zamarzniętym Bugu przelazły z Ukrainy wilki i niedźwiedzie. Poważnie. Niedźwiedzie. Co rano budziły nas około 4-tej swoim chrząkaniem dziki, buszujące na podwórzu w kompoście. Bałam się wyjść za potrzebą, bo trzeba wspomnie, ze wychodek był...w lesie-:))). Krótko mówiąc, była to decha z dziurą, która dziadek zamontował pomiędzy dwoma dębami-:) Tak więc w sieni stało specjalnie dla mnie wiadro i w tamtych czasach i miejscu było to zupełnie normalne.
BAŻANT KODEŃSKI
- 1 sprawiony bażant- może być też kaczka ale nie francuska
- pół szklanki wódki czystej
- sól pieprz
- kilka plasterków słoniny
- do tego:
- garść upieczonych orzechów
- pół bułki namoczonej w mleku
- 2 wątróbki z kurczaka drobno posiekane
- 1 posiekana cebula
- garść natki z pietruszki
- sól, pieprz
- łycha masła
- pół kostki smalcu
Bażanta nacieramy wódką, sola i pieprzem. Robimy nadzienie z cebuli,
masła, wątróbki, ugniecionych orzechów laskowych oczywiście obranych, natki i
chlebka, doprawiamy i wkładamy do bażanta, zapinając otwór wykałaczką.
Również nicią przywiązujemy mu do tuszki skrzydła i nóżki, bo inaczej
będą suche jak wiór i chowamy do lodówki na 3 godziny. W oryginale
należy wywiesić go za oknem na mrozie- u mnie się nie sprawdziło-
nastąpił atak gawrona na torbę foliową-:)
Bażanta okładamy słonina, przymocowując paseczki również na skrzydłach-
wszystko po to aby nie wysechł. Dno naczynia wykładamy smalcem pociętym
na piórka, nagrzewamy piec do 200 st i pieczemy 20 minut, zmniejszamy
temperaturę do 170 st i pieczemy 30-40 min ciągle go polewając
wytworzonym sosem- to bardzo istotne. Ogółem- polewamy go około 10 razy
podczas pieczenia. Wyciągamy z piekarnika, zdejmujemy ozdoby z góry i
podpiekamy około 15 min na rumiano-:)
A podajemy po polsku- z sałatą. Z wywaru bażantowego-:) można zrobić
świetny sos.
Na dziś chyba dość wspomnień. Czekam na moją drugą połówkę, która wydzwania mi zresztą co chwilę, zniesmaczona opieszałością urzędów i zabieram się za poster mojego syna o kolonizacji Karaibów-:))). Ja robię szkic, on koloruje, pełna współpraca-:)
Poster jest na JUTRO.... a w związku z tym przypomina mi się kawał z brodą. Grupa studentó robi ankietę. Pytają profesora, ile czasu zajęłaby mu nauka chińskiego. Profesor myśli i odpowiada: tak biegle w mowie i piśmie to 4 lata.
Cztery lata? długo. Pytają więc rektora uczelni. Rektor zastanawia sie i mówi: biegle to około 2 lat. Studenci wychodzą przed budynek a przed budynkiem siedzi wczorajszy student, skacowany i nieswój. Podchodzą i zadają to samo pytanie. Na co student otwiera szeroko oczy i mówi: Nauka chińskiego??????/ A to na jutro????????
Powyżej zakola Bugu. Zdjęcie pochodzi z Google Earth.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz